niedziela, 10 lipca 2011

Directive

Przepraszam wszystkich jeszcze raz za zamieszanie z blogiem. Działania blogspota pozostaną dla mnie tajemnicą ;)
Chciałam dziś zamiescić tu one-shota. Na początku pisania miał być miniaturką, a wyszło takie coś... sama nie wiem do konca, co.
Tytuł został zaczerpniety z Disneyowskiego WallE'go i oznacza rozkaz, dyrektywę, zasadę, powinność. Sam tekst z WallE'em nie ma nic wspólnego ;)



*

Zabawne, jak przewrotne potrafi być życie.
Sasuke Uchiha, dwudziestoletni dziedzic kolejarskiej fortuny, bajecznych włości na wschód od Missisipi, wstrzymał konia i otarł spocone czoło.
Wokół rozciągała się pofałdowana przestrzeń amerykańskiej prerii, porośnięte wysoką trawą wzgórza i rosnące u ich stóp, jakby kłaniające im się, rozłożyste drzewa. Wiatr delikatnie gładził spalone mijającym dniem źdźbła trawy. Wokół panowała cisza spokojnego, letniego popołudnia, od czasu do czasu dał się słyszeć tylko słaby krzyk spłoszonego ptaka, lub cykanie świerszcza. Nic nie mąciło wszechogarniającego spokoju.
Uchiha zapatrzył się na zbliżające się do horyzontu słońce. Prerii pozostała może jakaś godzina do zachodu.
Jutro ojciec ogłosi jego zaręczyny z córką gubernatora stanu Iowa.
Koń zarżał lekko, schylając łeb do trawy. Przy prawym uchu Sasuke zabrzęczała zbłąkana mucha, a potem usiadła na piersi młodego szlachcica, dokładnie na przytwierdzonym do skórzanej kamizelki herbie rodu. Przeszła dwa razy po drogich kamieniach, zanim odleciała, spłoszona ruchem. Sasuke wreszcie oderwał wzrok od słońca i przejechał w zamyśleniu ręką po końskiej grzywie.
Czekali na niego w domu, wiedział o tym. Wyszedł stamtąd zaraz po tym, jak ojciec poinformował go o planowanym małżeństwie.
Koń podniósł łeb i zastrzygł uszami, jakby w odpowiedzi na jego myśli. Sasuke jednak nie mógł wrócić do domu. Nie mógł, jak gdyby nigdy nic, wrócić do tego, otoczonego przepychem i rodową dumą budynku, symbolizującego wszystko to, czym była jego rodzina w oczach innych. Jeszcze nie.
Jeśli jutro czeka go koniec jego własnego świata, to jest ktoś, z kim musi się wcześniej zobaczyć.
Spiął konia i ruszył przed siebie, w dół zbocza.

*

Jasnowłosy chłopiec miał zaledwie dziewięć lat, to, że niósł strzelbę, mogło się więc wydać niepokojące. Sam malec jednak nie okazywał zdenerwowania. Przeciwnie. Szedł przed siebie pewnie, skupiony na celu, brnąc po pas w wysokiej trawie i odgarniając z drogi gęste gałęzie. Dokładnie wiedział, po co idzie. Duże więc było jego zdziwienie, gdy, doszedłszy wreszcie na miejsce, wszystkim, co znalazł, był strzęp futra i kilka kropel krwi rozmazanych na żelazie.
Wnyki były puste. Ktoś ukradł ich zawartość.
Chłopiec wściekł się nie na żarty. To, co się złapało we wnyki, miało żywić jego rodzinę przez kilka dni. Teraz nie mieli nic. Były wprawdzie konie, ale nie mogli sobie pozwolić na zabicie żadnego z nich.
Na krzaku opodal, na liściach, widniała niewielka plama krwi. Musiała pochodzić z ukradzionej zdobyczy. Złodziej nie był zbyt ostrożny.
Chłopiec ściągnął brwi i po krótkiej chwili ruszył za tropem. Nie wiedział jeszcze, co chce zrobić, pewien był tylko jednego: nie pozwoli złodziejowi ot tak, ujść z jego zdobyczą. Zacisnął mocno dłonie na strzelbie.
Po kilku minutach marszu poczuł dym, a po chwili ujrzał między drzewami migoczący płomień. Chłopiec rozpoznał w pieczonym nad ogniskiem zwierzątku królika. Obok ogniska zaś siedział złodziej. Mały myśliwy błyskawicznie przyłożył strzelbę do twarzy. Zaraz potem opuścił ją, zaskoczony i zmieszany.
Przed nim siedział ciemnowłosy chłopiec, chyba w jego wieku. Okryty bogatym, ale cienkim płaszczem, drżał nieznacznie i przysuwał się do ognia. Musiał go usłyszeć, bo naraz zerwał się na równe nogi i sięgnął po ukryty za paskiem nożyk z ozdobną rekojescią.
- Kto tam?! – zawołał. Ton głosu zdradzał, że chłopiec często wydawał rozkazy.
Jasnowłosy myśliwy postanowił załatwić tę sprawę inaczej, niż na początku zamierzał. Wysunął się z zarosli i stanął przed małym złodziejem, oparłszy strzelbę o ziemię. Starał się wyglądać najgroźniej, jak tylko potrafił.
- Oddawaj to! – huknął, wskazując na rożen.
Ciemnowłosy malec, gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, nieco się odprężył, a chwilę potem przybrał równie groźny wyraz twarzy.
- Idź stąd!
- To moje mięso! Oddawaj je!
- Jest moje. Odejdź!
- Nie upolowałeś tego! Królik złapał się w moje wnyki!
- Na ziemi mojego ojca! A wszystko, co znajduje się na jego ziemi, jest też moje! Jeśli to były twoje wnyki, to możesz mieć kłopoty, jak tylko powiem o nich ojcu!
Jasnowłosy już szykował się do riposty, gdy dotarł do niego sens ostatniej wypowiedzi.
- Twój tata to...? – zaczął niepewnie, ale zaraz potem na jego twarzy zagościł wyraz nieufności. Postąpił krok w stronę ogniska.
Ten chłopak rzeczywiście wyglądał jak syn kogoś bogatego. Ale skoro tak, to co robił tutaj sam, bez konia, piekąc na ogniu królika znalezionego w cudzych wnykach? Mały myśliwy uważniej przyjrzał się dziwnemu złodziejowi. Jego ubranie było lekkie i delikatne, ale twarz i dłonie miał brudne, a włosy potargane, jakby przedzierał się długi czas przez zarośla.
- Zgubiłeś się? – bardziej stwierdził, niż spytał.
Ciemnowłosy nasrożył się.
- A co cię to obchodzi? Odczep się, idź sobie wreszcie!
- Nie mogę bez zdobyczy! Rodzina...
W tym momencie zaburczało im obu w brzuchach. To było tak nieoczekiwane, że spojrzeli po sobie, zmieszani. Królik zaskwierczał w ogniu, dopełniając całości mało śmiesznego komizmu.
Ciemnowłosy przez chwilę wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili kłopotliwego milczenia, podszedł do ogniska. Mały myśliwy obserwował, jak odkrawa kawałek upieczonego już królika i zdejmuje z ognia resztę.
- Właściwie... – powiedział – właściwie to nie potrzebuję całego. Weź.
I podał mu większą część pieczeni.
Jasnowłosy nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Ujął patyk, na którym brązowe mięso mieniło się warstwą tłuszczu. Niewiele tego było, bo królik nie był duży, ale liczyło się to, że jego rodzina przynajmniej ani dziś ani jutro nie będzie głodować. Spojrzał z wdzięcznością na stojącego przed nim chłopca. Naraz przyszło mu coś do głowy. Skoro obaj są głodni, to czemu nie mogliby posilić się razem?
Wyciągnął zza cholewy duży, wyszczerbiony nóż myśliwski i odkroił kawałek mięsa, resztę owinął w wyjętą zza pazuchy chustkę, następnie usiadł przy ogniu i wsunął pierwszy kęs między zęby.
- No co? – spytał, bo ciemnowłosy tylko stał i patrzył na niego, widocznie nie spodziewawszy się takiego obrotu sprawy – Ty też jesteś głodny, nie? Siadaj i jedz.
Ciemnowłosy jednak wolał usiąść na przeciwko, niż obok. Nie ufał mu jeszcze. Ale w miarę, jak spożywali pieczeń i jak zaczęli rozmawiać, coś się zaczęło zmieniać. Nie wiedzieli o tym jeszcze, ale tego dnia narodziła się ich przyjaźń.

*

Płot wymagał naprawy. Jakimś cudem jedna z drewnianych żerdzi złamała się podczas ostatniej nocy. Koń? Jeden z bizonów, które od niedawna zaczęli hodować na farmie? A może korniki? Nieważne. Płot wymagał naprawy, i dlatego Naruto przytaszczył z farmy narzędzia, a teraz, po przybiciu złamanych części, regulował wysokość dopiero co wbitego pala.
Mieszkał i pracował na farmie od urodzenia, bite dwadzieścia lat. Uwielbiał swoje życie. Uwielbiał zapach rosy rano i siana wieczorem. Kochał słony smak potu, który po całym dniu pracy był niemal nagrodą, odznaczeniem. Kochał prosty, wręcz pierwotny sens tego, co robił, czym żył. Jego świat płacił mu za poświęcenie, tym, co najlepsze – słodkimi owocami, dymem z ogniska, niezmierzoną wolnością i spokojnymi snami. Można powiedzieć, że Naruto był szczęściarzem, bo wiódł dokładnie takie życie, jakie chciał.
Właśnie skończył wbijać ostatni gwóźdź i raz jeszcze sprawdził, czy wszystko jest tak, jak powinno być. Było. A to oznaczało, że wreszcie można odpocząć.
Otarł dłonią czoło i mimowolnie spojrzał na słońce. Stąd już prawie nie było go widać, skryło się za najbliższym wzgórzem. Zza wysokiej trawy widać było tylko rozciągające się na całe niebo promienie. W ten sposób na prerii rozpoczynał się zachód.
Wtedy zza wzgórza wyłoniła się, oświetlona ostatnimi promieniami, sylwetka jeźdźca.
I to wystarczyło, aby ciepły, letni wieczór prysnął jak bańka mydlana, zmieniając się w niepokój i przyspieszone bicie serca. Wszystko dlatego, że Naruto znał tego jeźdźca. Znał go bardzo dobrze. Lepiej już nie można.

*

- Naruto, twój znajomy przyjechał – powiedział ojciec, a potem wyszedł na podwórze. Jego czternastoletni syn zaprzestał przerzucania siana do boksów. Odrzucił widły i, uśmiechnąwszy się lekko, wybiegł ze stajni za ojcem. Wiedział, kogo się może spodziewać. Rzeczywiście, na podwórzu stał ten zarozumiały, wyniosły szlachcic, którego poznał ponad pięć lat temu, w lesie, na wzgórzach. Stał i patrzył na niego, na Naruto, z wyzywającą pobłażliwością. Trzymał za uzdę pięknego kasztana. Widocznie na nim przyjechał. Naruto ocenił konia jednym fachowym spojrzeniem.
- Przykro mi, panie Uchiha, ale nie kupimy od pana tego konia. Od razu widać, że to bubel, narowisty i nadęty. A nasza hodowla musi dbać o opinię.
- Współczuję tej opinii, skoro hodowla dysponuje tak tępym właścicielem. To koń czystej krwi, kretynie – odparł Uchiha.
Naruto roześmiał się w odpowiedzi przekornie.
- Widzę, matole. Co tu robisz? – Uścisnęli się. Od paru lat łączyła ich mocna przyjaźń, a Uchiha często przyjeżdżał na farmę, ku niezadowoleniu całej swej rodziny.
- Dzisiaj biznes. Rodzice chcą kupić od was dwa konie do powozu. Powiem tylko, że jeśli twój ojciec zna się na koniach tak jak ty, to ja wolę jeszcze przemyśleć ten zakup.
- Daj już spokój, Sasuke. Chodź, sam wybiorę wam najlepsze konie, jakie mamy. Zobaczysz!
O tak, przyjaźń pomiędzy Sasuke a Naruto, była mocna. Nierozerwalna wręcz. To, że za każdym spotkaniem musieli sobie jakoś dociąć, wyrastało po prostu z ich charakterów. Docinki zresztą były niczym. Chłopcy nie raz poważniej skakali sobie do oczu, zawsze jednak potem wracali do siebie, jak dwa kawałki przeciwnych pól magnesu. Teraz też, w ciągu piętnastu minut zaledwie, zdążyli się pokłócić o konie, które wybrał Naruto, a do których zastrzeżenia miał Sasuke. Zdążyli się również milcząco pogodzić, gdy złość wyparowała, a Naruto zaproponował, że przejedzie się z Sasuke kawałek w stronę jego domu, żeby pomóc mu ze zwierzętami.
Po drodze stało się jednak coś nowego, coś, na co żaden nie był do końca przygotowany. Świat nabrał nowego wyglądu, gdy podczas rozmowy i śmiechu poddali się zapomnieniu, i jeden otarł się, niby niechcący o drugiego. W tym dotyku było wyraźne pytanie. Pytanie o wybór innej ścieżki, niż ta, którą do tej pory podążali. Było to możliwe i obaj o tym wiedzieli.
Czy coś się w nich wtedy zmieniło? Trudno określić. Może nic się tak naprawdę nie zmieniło? Może dalej byli dla siebie tym, czym do tej pory?
A jednak tego dnia po raz pierwszy się pocałowali.

*

Słońce zaszło, letnie niebo zapełniło się gwiazdami. W starym, drewnianym domu, na samotnej farmie, paliło się światło, jasne i ciepłe, niczym wysepka radości w niezmierzonej tajemnicy nocy. Za szybą śmiała się ruda kobieta, pił mleko wysoki mężczyzna. Rozmawiali.
- Gdzie ten Naruto? – zastanawiała się głośno kobieta – Powinien wrócić już dawno temu. Nie powinieneś pójść po niego?
- To dorosły chłopak, poradzi sobie – odpowiedział mężczyzna. – Pójdę, jeśli nie wróci w ciągu godziny, ale nie przejmuj się. Na pewno wróci.
W stajni, w pewnej odległości od domu, konie rżały niespokojnie. Jak zawsze, noc przynosiła niepokój, lub wręcz strach, przed tym, co nieznane, ukryte w mroku.
Dla niektórych jednak ciemność była zbawieniem. Ukrywała to, czego nikt nie powinien zobaczyć.
Za drewnianymi balami siano poruszyło się niespokojnie. Ciszę wypełnił czyjś urywany, przyspieszony oddech. Ktoś przełknął głośno ślinę, ktoś westchnął miękko.
- Sasuke... – szept w ciemności.
- Ćśśśś...
Chrzęst siana i cichy, przeciągły jęk. A potem odgłos zderzających się bezdźwięcznie ze sobą, raz po raz, wilgotnych ciał. Oddech... nie, dwa oddechy. Oba szybkie, oba płytkie. Oba ciche.
- Wolniej... idioto...!
- Ćśśś... Poradzisz sobie jakoś. Zaraz skończę...
Światło księżyca wpadło w przestrzeń pomiędzy balami i obrysowało konturem czyjeś nagie, poruszające się rytmicznie plecy. Dłoń zaciskająca się na ramionach. Zduszony odgłos pocałunku.
Konie rżały niespokojnie, ogrzewając stajnię powietrzem z chrap.

*

Zabawne, jak nieznośne potrafi być życie.
Słońce zaszło już dawno, przez drewniane bale wpadała jedynie odrobina księżycowego światła, oblewając ciemnym błękitem twarz i ramiona Sasuke. Powinien już wracać. Od dawna powinien być w domu.
Obok, równo i spokojnie oddychała najważniejsza osoba w jego życiu. Jedyny człowiek, który jakimś cudem przebił się przez chłodny pancerz Uchihy i wypalił w jego sercu niezatarte piętno.
Naruto otworzył oczy.
- Nie wracasz? – spytał cicho.
Za ścianą cykady grały jak oszalałe. Natura toczyła swój odwieczny cykl, nie zwracając większej uwagi na działania człowieka. Wszystko było jej częścią. Nawet te chwile, które czasem sobie kradli.
Sasuke pochylił się i dotknął czołem czoła przyjaciela. Niczego bardziej nie chciał, niż całkowitego odrzucenia tego, kim był i kim musiał się stać. Przy Naruto mógł o tym zapomnieć, lecz nie na długo. Nie istniała ucieczka od życia.
- Wracam – szepnął i podniósł się.
Naruto obserwował ubierającego się w słabym świetle kochanka.
- Możesz tu zostać – powiedział w którymś momencie, a Sasuke zamarł, nie wiedząc, czy jego przyjaciel mówi o dzisiejszej nocy, czy o życiu. Ale czy to taka różnica? Odpowiedź była taka sama w obu przypadkach.
- Nie mogę. Czekają na mnie – odrzekł.
Ale nie zrobił nic, co wskazywałoby na to, że naprawdę chciał odejść. Naruto wstał i podniósł porzucone pod boksem spodnie. Przez chwilę męczył się z ich nałożeniem na gołą skórę. W tym czasie Sasuke stał nieruchomo przy balach, zastanawiając się nad czymś głęboko.
- Sasuke, rozmawialiśmy już o tym – powiedział Naruto, zapiąwszy wreszcie guzik - Nie rozumiem do końca twojego świata. W moim wszystko jest proste. Nie chcesz czegoś robić, to nie robisz. A jeśli chcesz czegoś bardzo...
Przerwał, bo Sasuke położył mu nagle rękę na ramieniu.
- Nie kończ.
- Dlaczego?
Lekki, choć bynajmniej nie nieśmiały, zacisk.
- Bo uwierzę, że mam jeszcze wybór.
Naruto uśmiechnął się ciepło.
Wychował się na farmie, gdzie często coś się psuło, jak ten płot dzisiaj. Jednak, żeby naprawić czyjeś życie, nie wystarczy garść narzędzi. Kto jednak powiedział, że to niewykonalne?

*

O tak, życie bywa przewrotne.
Co by jednak się nie zdarzyło, po nocy zawsze nadejdzie nowy dzień. Dzień, który nadszedł po tej nocy, miał być dla Sasuke egzekucją wszystkich ukrytych gdzieś na dnie duszy marzeń. Stał się jednak przyczółkiem nadziei.
Pogrzebane za to zostały marzenia Fugaku Uchihy, te o połączeniu swego rodu z rodziną gubernatorską. Kto by się jednak tym przejmował?
Natura biegła swoim rytmem, niezależnie od tego, czyje życie zostało akurat zrujnowane. I wszystko było jej częścią. Absolutnie wszystko.

12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

To żadne "coś", to było fajne... Bardzo mi si podobało. Czekam na BG
Pozdrawiam
Do_ris

Daimon pisze...

O matko i córko! Alien! Siedzi cicho, nie odzywa się, a potem kosi człowieka takim tekstem! Czy tego będzie więcej? Czy tylko mamy się domyślać, że Naruto jeszcze tej nocy znalazł konkurencję z Iowa i się jej pozbył ;>
Masz dar wprowadzania odpowiedniego klimatu. Widziałam te opisywane przez Ciebie okolice, tę prerię i podczas czytania słyszałam w głowie to http://www.youtube.com/watch?v=oEwZDRnzjfM Jest to tylko część utworu, bo reszta jest już za mroczna do Twojego tekstu. Nie wiem czemu ale ten utwór sam mi wskoczył, jak zaczęłam czytać, o dwudziestoletnich już, naszych chłopcach. Trochę mroczny, smutnawy odzwierciedlający nastrój Sasuke. No kto by chciał się żenić z jakąś lalą z Iowa, skoro ma takie ciacho pod ręką ;)
Jestem zauroczona od początku, spotkania maluchów w lesie nad królikiem, do samego końca, gdzie wyobrażam już sobie wszelkie scenariusze. Ale mam nadzieję, że nie będę musiała sobie sama wyobrażać, tylko mi to przedstawisz ^^
Chyba wyszedł mi chaos w tym komentarzu, ale mam nadzieję że się połapiesz.
Ściskam mocno i niech wen będzie z Tobą :*
Daimon

ikuko pisze...

Ale fajne : D Na prawdę świetne. Lekko się czytało, a miało to coś ;) Przypominało mi trochę Brokeback Mountain :) To było takie.. ciepłe i przyjemne haha :) Jesteś świetna blogerką. A teraz czekam na Bc Groan ; D

Anonimowy pisze...

Kobiet o nareszcie ;) a się naczekałam ;) oneshot bardzo mi sie podobał ;) jest taki tajemniczy spokojny, nie zdradza wszystkich szczegółów pozwala pomyśleć ;) no nie moge sie doczekać na next pisz szybko ;P
dżemik

Deedwarda pisze...

Przeczytałam wczoraj i co jakiś czas wracały do mnie w myślach co poniektóre sceny.
Bardzo przyjemny one-shot.
Wspomnienia przeplatane z teraźniejszością. Lubię gdy coś takiego występuje w tekście. Zazwyczaj pokazane są we wspomnieniach te najistotniejsze wydarzenia mające wpływ na dalsze życie. I nie zawsze są to dramatyczne chwile a te zwykłe, codzienne. Na pozór nieistotne.
Bo co jest niezwykłego w zakupie konia. Jeden kupi, odjedzie i zapomni o sprawie. A tu wiele zmienił.
Strasznie nie lubię jak ktoś jest zmuszany do zawarcia związku małżeńskiego. Rozumiem, takie były kiedyś czasy i cieszę się niezmiernie, że dziś w większości została ta tradycja zaniechana.
Końcówka tekstu zastanawia mnie ogromnie.
Wydaje się, że wszystko ułożyło się dobrze. Aczkolwiek do końca nie jestem pewna bo czasem jest inaczej niż wydaje się być.
Będzie kontynuacja?
Jeśli by była to byłoby cudownie.
Pozdrawiam i życzę dużo weny.
xDD

Anonimowy pisze...

Miałam pisać to co ikuko, czytając cały czas miałam przed oczami Brokeback Mountain. Pryjemne, nie przsczę :D
bumbum

Revira pisze...

Bardzo mi się podobało. Klimat był odpowiedni. Masz talent do budowania nastroju; najpierw spokój na prerii a później to spotkanie kochanków.
Tylko miałam wrażenie, że wszystko działo się zbyt szybko. No i zakończenie - miałam wrażenie, że jest niepełne. Gdybyś tylko napisała o tym w jaki sposób Sasuke sprzeciwił się Fugoku (?) byłoby idealnie.

Anonimowy pisze...

mistrzostwo, piszesz świetnie, wszystkie metafory i opisy przyrody, po prostu świetne! rozmarzyłam się momentami

Anonimowy pisze...

One-shoty napisane przez ciebie przechodzą wszelkie oczekiwania.

Zaskoczyłaś mnie zakończeniem. Byłam przekonana, że źle zakończy się, a tu "bach", wiatr przyniósł zupełnie inny dzień, piękny dzień- beztroski.
Ślicznie.

Podobały mi się fragmenty z życia bohaterów. Ładnie przedstawiłaś rozwijające się uczucie i losy chłopców.
Jak zwykle urzekłaś mnie opisami, otoczenia, ogólnie świata i jakże wyrazistymi uczuciami.

Życzę dużo weny i udanego wypoczynku oraz pogody :)

By Pazurek

Koko pisze...

No bardzo ładne to było, taki fajny klimat stworzyłaś, że aż się czuło powiew tego suchego, pustynnego powietrza na policzkach. Ulepszona wersja o dodatkowe fragmenty dużo bardziej mi się podoba. Nie wiem, czy od początku miałaś zamiar je dodać i perfidnie przesłałaś mi okrojoną część, ale fragmenty, które dodałaś wzbogacają akcję i tłumaczą niektóre zdarzenia.
Tak jak inni, czułam trochę TBM, ale bardziej przed oczyma migały mi fragmenty jakiegoś starego, dobrego westernu i tak wolę myśleć o tym opowiadaniu - XVIII, XIX wiek.
Końcówka skojarzyła mi się trochę z Królem Lwem :D

No a tak nawiasem mówiąc, za każdym razem jak włączam stronę i widzę ten nagłówek, tego Naruto i jego niebieskie oczka, gitary, Sasuke i jego kolczyki w uchu, to przypomina mi się momentalnei BC :c mam nadzieję, że za niedługo aktualizujesz to opowiadanie, bo wszyscy się już za nim bardzo stęsknili :)

Pozdrawiam!

Mary666 pisze...

Idealny klimat! Dodaje mocy tekstowi. Co do tego zmuszania... Boże, od razu mi się pięści zaciskają, jak tylko to gdzieś mi przemyka. Zmuszanie do małżeństwa jest okropne i działa mi na nerwy. Nie mogę uwierzyć, że ludzie tak postępowali, ale jako pomysł na one shot - idealnie.
Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Iiiip!! Boziu, to było piękne! Teraz siedzę i najzwyczajniej płacze ze szczęścia! Ta historia- piękna! Nie wiem co jeszcze powiedzieć, bo najzwyczajniej nie potrafię ubrać tego w słowa. Wiem że takie komentarze są niezadowalające, bo sama takich nie lubie, ale... W sumie to nie wiem co, ale niech wen będzie z tobą, i więcej takich tekstów że szczęśliwym zakończeniem a utonę w morzu szczęścia! <3 // Nagato Uchimaki