poniedziałek, 23 lipca 2012

Sasuke Uchiha, Chłopiec, Który (O Mało Co Nie) Przeżył, cz. II

Hej :) Z okazji urodzin Sasuke, wzięłam się do pisania. On sam pewnie nie byłby tym uszczęśliwiony, ale co tam! Na ogień poszła druga i ostatnia część krótkiego opowiadania o Sasuke w Hogwarcie.
Pierwsza część jest tutaj -> klik
Przy pierwszej części w komentarzach była mowa o wieku, w jakim powinni być chłopcy przy pewnym ratingu. Przyznam, sama nie jestem do końca pewna, jak to powinno być. Nie chciałam jednak wycinać niczego z opowiadania, dlatego postanowiłam po prostu zaznaczyć we wstępie, że chłopcy mają po 17 lat, niezależnie od tego, z czym się kojarzy, i co zawiera treść. Dziękuję :)


*

- Tym razem przyznam mu rację – powiedział godzinę później Naruto, gdy Sasuke wrócił po rozmowie do pokoju wspólnego i opowiedział dwójce przyjaciół o rozmowie z Sarutobim. Uchiha łypnął na niego groźnie.
- Nie mam zamiaru go słuchać – oznajmił.
- Ależ... Sasuke! – Sakura ze zdenerwowania podniosła głos – Jesteś nieletnim czarodziejem! Co możesz zdziałać przeciwko doświadczonemu śmierciożercy? On już zabił kilku ludzi!
O tak, pomyślał Sasuke, i za to właśnie zapłaci.
- Nie bądź idiotą i nie daj się bezsensownie zabić –Naruto przyłączył się do Sakury – Lepiej idź potrenować przed jutrzejszym meczem. Pewnie wystawią Suigetsu jako szukającego, jeśli przegrasz, osobiście przemodeluję ci twarz.
Po krótkim zastanowieniu Sasuke zgodził się z przyjacielem. Myśli miał jednak wciąż zaprzątnięte Itachim, więc to Naruto zadbał o zabranie koniecznych akcesoriów, a potem siłą niemal wyciągnął Uchihę na szkolne błonia. Sasuke otrząsnął się z zadumy dopiero wtedy, gdy ujrzał przed sobą miotłę i kilka śmiesznie wyglądających piłek. Ledwo powstrzymał się od spytania Naruto, co to wszystko jest. Podejrzewał, że takim pytaniem nie dodałby sobie plusów u blondyna.
- No, to na początek wypuszczę znicza. Słońce wprawdzie właśnie zachodzi, ale nie szkodzi, w razie czego użyjemy zaklęcia świetlnej kuli. Zobaczymy, czy kontuzja transmutacyjna wpłynęła na twój refleks – Naruto wyszczerzył do niego zęby.
Wpłynęła, ale na co innego. Sasuke czuł, że bez wyjaśnień się jednak nie obejdzie.
- Czekaj – powiedział – Co to jest znicz?
Naruto zrobił minę, jakby Sasuke przyłożył mu czymś ciężkim w głowę.
- Ty chyba nie mówisz serio?
- Mówię.
- Nie pamiętasz zasad quidditcha?
- Nie pamiętam.
- To jak chcesz jutro grać? Pamiętasz chociaż, jak się lata?
Sasuke spojrzał na leżącą w trawie miotłę obojętnie. Nie miał bladego pojęcia, jak skłonić to coś do latania.
- Idziesz do skrzydła szpitalnego – zarządził Naruto
- Nie! – Sasuke powstrzymał przyjaciela – Nic mi nie będzie. Muszę się tylko rozluźnić... odprężyć – wymyślił na poczekaniu. - Wszystko mi się przypomni, zobaczysz.
Dziwne, jaką zmianę wprowadziły w Naruto te słowa. Blondyn zaniechał postanowienia o skrzydle szpitalnym. Zamiast tego patrzył na Sasuke jakimś szczególnym porozumiewawczym spojrzeniem, którego on i ten drugi Sasuke widocznie często w stosunku do siebie używali.
- Rozluźnić?... Jasne, Sasuke. Trochę często ostatnio... ale nieważne. Myślisz, że mamy na to czas?
Z tymi słowami podszedł do nie do końca rozumiejącego, co się dzieje bruneta. Co u diabła zrozumiał Naruto przez rozluźnienie? A blondyn delikatnie położył mu rękę na torsie i popatrzył mu w oczy głębokim, nieruchomym spojrzeniem, które, jeśli Sasuke dobrze je odczytał, zwiastowało coś podniosłego i już z góry ustalonego, jakby obaj mieli przejść teraz do czegoś, co robili już miliony razy i zawsze przynosiło im wiele satysfakcji.
A potem zniżył twarz i pocałował go w szyję.
- Faktycznie, jesteś bardzo spięty – powiedział .– Pozwól mi się tym zająć. Ale pamiętaj, potem wracamy do quidditcha.
O, cholera! Więc to o to chodziło! Sasuke naraz pożałował, że nie ugryzł się w język z tym rozluźnieniem. W tym samym czasie ręka Naruto zjechała niżej i zaczęła odprawiać własny rytuał w okolicach krocza bruneta. Sasuke zalała fala silnego podniecenia. Myśl o gryzieniu się w język umarła tak szybko, jak się narodziła.
- No dalej, co z tobą? – mruknął Naruto. – Bycie sztywnym, tylko w jednym miejscu ciała popłaca.
Sasuke uśmiechnął się krzywo. Naruto cały czas pieścił go przez materiał. Jak niby miał mu powiedzieć, że nie musi tego robić? A może nie mówić? W końcu było mu całkiem... przyjemnie.
Naruto spojrzał na niego, lekko zaniepokojony.
- Na pewno ci dobrze? Dlaczego tak dyszysz? Wyglądasz, jakby...
Sasuke odetchnął głęboko, a na jego czoło wstąpiły krople potu. Dłoń blondyna dużo umiała. Bardzo dużo.
- Jakby co? – spytał. Z trudem kontrolował swoje ciało, które wyraźnie miało ochotę na więcej.
- Jakbyś nigdy tego ze mną nie... – Naruto odsunął się, gdy podejrzenie zamieniło się w pewność – Idziemy do skrzydła szpitalnego, Sasuke.
- Nie! – Brunet złapał go za dłoń – Nigdzie nie idziemy. Skoro już zacząłeś... – Zawahał się na moment, ale w następnej chwili powziął decyzję - to dokończ.
Naruto patrzył na niego, nieprzekonany. Wobec tego Sasuke pociągnął go w swoją stronę, nieco w dół, żeby blondyn nie miał wątpliwości, czego chce. Naruto zrozumiał i z pewnym ociąganiem uklęknął przed Uchihą. Sasuke nie mógł pozwolić na żadne wizyty w skrzydłach szpitalnych. Nie mógł pozwolić na to, żeby oglądali go jacyś lekarze. Stałby się fenomenem, jedynym w swoim rodzaju, a potem pewnie czymś w rodzaju królika doświadczalnego. Nie miałby szans na poszukiwanie drogi powrotu do swojego świata. Zrobi wszystko, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić. Nawet powierzy swego penisa Naruto... na parę sekund.
Blondyn rozsunął rozporek i dotknął go między nogami.
Uch...!
Nie, parę sekund to za mało... na nieco dłużej.
Spojrzał w dół, na blondyna, który właśnie szykował się do rozpoczęcia rytuału. Słońce już zaszło, jednak w świetle wschodzącego księżyca widział go wyraźnie. Widział, jak otwiera usta i pochyla głowę ku niemu. A potem, to, co widział przestało się liczyć.
- Ych!... – wyrwało mu się przez zaciśnięte zęby, gdy jego penis znalazł się w ustach Naruto. Nagle poczuł, że musi się o coś oprzeć. W pobliżu jednak nie było niczego. Znajdowali się na boisku do quidditcha, jedynymi przedmiotami w miarę spełniającymi w tej chwili wymogi Uchihy były stojące po obu stronach pętle, służące w grze za coś w rodzaju bramek. Były jednak za daleko.
Naruto zaczął miarowo poruszać głową do przodu i do tyłu. Sasuke, nie mając innego wyjścia, oparł się o niego, chwytając jego głowę oburącz i pochylając się do przodu tyle, ile mógł. Jedyna pociecha, że z zamku nikt ich nie mógł w tym mroku zobaczyć – nie pozwoliłby Naruto na igraszki, gdyby było inaczej.
Cholera, było mu naprawdę dobrze. Czy jego tutejsze ‘ja’ często skłaniało Naruto do robienia tych rzeczy? Chyba tak, bo chłopak był wytrenowany do perfekcji! A tutejszy Uchiha dzięki temu naprawdę mile spędzał czas.
Penis Sasuke pod wpływem pieszczot robił się coraz większy. Sam chłopak też był coraz bardziej podniecony.
- Nie wierzę, że to mówię... - syknął chrapliwie, pochyliwszy się nad Naruto jeszcze bardziej – ale wreszcie jesteś w czymś dobry, młotku.
- Nwgbllpppllsy.
- Co?
Blondyn wypluł członka Sasuke z głośnym mlaśnięciem. Spojrzał w górę z wyrzutem.
- Mówiłem: nie wygłupiaj się – powiedział urażony.
Sasuke zaśmiał się na wydechu, mimo woli. A potem pociągnął Naruto na trawę. Upadli obaj, jeden obok drugiego.
Sasuke oddychał już nieco spokojniej, wciąż jednak był oszołomiony odkryciami, jakie poczyniło jego ciało względem Naruto. Nigdy by nie przypuszczał, że ten głupek może tak wiele... I że jemu samemu tak bardzo będzie się to podobało.
- Co mi jeszcze pokażesz? – spytał w przestrzeń.
Blondyn leżał twarzą ku niebu.
- Grę w quidditcha – odpowiedział po chwili.
Uchiha skrzywił się, niezbyt zadowolony z odpowiedzi. Uniósł się na łokciu i spojrzał Naruto w oczy.
- A przedtem?
Naruto patrzył na niego przez chwilę, a potem skierował spojrzenie w dół, na rozpięty rozporek Uchihy. Niezaspokojonego Uchihy, dodajmy.
- Rączka?
Sasuke przysunął się do niego.
- A potrafisz zrobić z niej dobry użytek?...
Naruto chwycił go i zaczął pocierać intensywnie. Patrzył przy tym Sasuke wyzywająco w oczy, jakby mówił: „Przekonaj się sam”. Uchiha uśmiechnął się.
Blondyn był pełen niespodzianek.
Ich igraszki nie skończyły się na tym, bynajmniej. Trwały jeszcze długo. W tym czasie Sasuke nauczył się o ciele blondyna tyle, ile nigdy nie miałby szans w swoim świecie.
Dość powiedzieć, że gdy w końcu dotarli do zamku, obaj byli wykończeni do granic możliwości, a Sasuke dalej wiedział o quidditchu tyle, co na początku – czyli nic.
- To co wy w ogóle wczoraj robiliście? – robiła im wyrzuty Sakura następnego dnia przy śniadaniu.
- Ćwiczyliśmy – oburknął Naruto nakładając sobie tosty. – Sasuke zupełnie nie pamiętał zasad, więc trochę mu nie wychodziło...
Sasuke trwał w podziwie dla jego aktorskich umiejętności. Cóż, prawdopodobnie on i tutejszy Uchiha mieli wieloletnią wprawę w ukrywaniu swego sposobu spędzania wolnego czasu.
- Mecz jest zaraz po obiedzie, jak niby to sobie wyobrażacie?
- Dam radę – odpowiedział jej Uchiha.
Nie czuł najmniejszej tremy, nie z takich kłopotów wychodził już cało. Fakt, powinien się postarać, w końcu od tego, jak wypadnie, zależało, czy nauczyciele, bądź inni uczniowie, zaczną coś podejrzewać. Przed pójściem spać Naruto wyjaśnił mu zasady gry. Sasuke udało się nawet utrzymać w powietrzu na miotle, przez parę sekund w pokoju wspólnym. Będzie dobrze.
Sakura prychnęła pogardliwie i ukryła się za egzemplarzem „Proroka Codziennego”, gazety prenumerowanej przez większość dzieciaków z Hogwartu. Z papieru łypał właśnie na Sasuke ktoś, kto wyglądał jak kompletnie świrnięta wersja Kakashiego. Zaciekawiony Uchiha przeczytał nagłówek: „Szalonooki Kakashi przemienił niewinnego mugolskiego psa w skarpetkę. Dochodzenie w tej sprawie trwa.”
- I co, napisali coś o Itachim? – spytał Naruto żując tost i zaglądając dziewczynie przez ramię.
- Cały artykuł – odpowiedziała Sakura poważnie. – Szkoła wpadnie w panikę.
- Uhm – Wzrok Naruto omiótł Wielką Salę, w poszukiwaniu oznak strachu wśród uczniów. - O ile już nie wpadła – Żując tosta wskazał ruchem głowy na Ino Yamanakę i Hinatę Hyuugę, w zgodnym przerażeniu studiujące „Proroka”. Nie było wątpliwości, który artykuł czytały. Sakura kiwnęła głową.
A Sasuke niewiele to obchodziło. W chwili obecnej Itachi interesował go tylko jako obiekt do eliminacji, samopoczucie tych dziwnych dzieciaków zaś miał w głębokim poważaniu.
-... Sasuke? Słuchasz?
Ocknął się z myśli o Itachim. Naruto patrzył na niego, ni to zatroskany, ni to podejrzliwy.
- Może poprosisz Lee, żeby wystawił zamiast ciebie kogoś innego?
To pytanie zaalarmowało Uchihę. Czy Naruto nie był zagorzałym fanem tej dyscypliny sportu? Co miała oznaczać prośba o zmianę?
Nagle pojął intencje chłopaka.
- Sugerujesz, że nie dam sobie rady? – spytał głośno.
Naruto syknął ukradkiem.
- Kurde... źle mnie zrozumiałeś...
- Dobrze cię zrozumiałem – odpowiedział Sasuke. Zmieszanie przyjaciela utwierdziło go we wcześniejszym wniosku. Podniósł się gniewnie.
- Nie poproszę o zmianę – rzucił niezadowolonemu i zakłopotanemu Naruto.
Te słowa powinny wystarczyć. Nie był tchórzem uciekającym od obowiązków... nawet, jeśli nie były do końca jego obowiązkami. Poza tym, nie miał powodu do opuszczenia meczu, a przynajmniej powodu, który brzmiałby wiarygodnie dla tutejszej społeczności czarodziejów.
Dlatego, nie zważając na aluzje Naruto, o umówionym czasie wraz z całą drużyną stawił się na boisku do quidditcha, witany wrzaskami nienawiści i okrzykami radości dobywającymi się z setek uczniowskich gardeł zgromadzonych na widowni. Cała szkoła zebrała się na trybunach, by obejrzeć mecz odwiecznych wrogów, Slytherinu i Gryffindoru. Sasuke objął wzrokiem ów tłum tak, jak bada się pole przyszłej walki. Bo czym będzie mecz, jeśli nie walką, taką samą, jak potyczki shinobi w jego świecie? Niezależnie od zasad, liczyć się będzie przecież tylko jedno – zwycięstwo.
- Drużyna, do mioteł! – rozkazał kapitan o wyglądzie Rocka Lee. – Pamiętajcie o taktyce. Szybkie zwody i precyzja, do tego wiara w niezwyciężoną siłę młodości...
Sasuke nie słuchał. Spostrzegł właśnie stojącego wśród kolegów z własnej drużyny Suigetsu. Ślizgon wpatrywał się w niego ze złośliwym uśmiechem. Może spodziewał się, że w ten sposób go wystraszy i zyska przewagę?
Tłum skandował nazwy domów obu drużyn, gwizdał i klaskał jednocześnie. Uniesienie rosło ogarniając również graczy, którzy byli głównymi aktorami w mającym się lada chwila rozpocząć przedstawieniu. Niektórzy zdradzali objawy zdenerwowania, Suigetsu był jednak spokojny. W tych warunkach, jego wyższość i pewność siebie mogła działać stresująco - na kogokolwiek, poza Uchihą. W tym przypadku złośliwość Suigetsu trafiła jak kula w płot. Stalowe spojrzenie Sasuke nieustannie rejestrowało każdy szczegół, zarówno boiska, jak i zachowania zawodników – chłopak zbierał i analizował informacje, już teraz opracowywał taktykę przyszłego starcia. Suigetsu nie poświęcił uwagi większej, niż pozostałym. To ubodło Ślizgona, który nie był przyzwyczajony do tak szczerego ignorowania jego osoby. Ze złością przywołał miotłę do ręki.
Na boisko weszła kobieta o wyglądzie Mitarashi Anko i stanęła przy staromodnym kufrze, dokładnie na środku pola. Obie drużyny w mig ustawiły się przy niej, kolejno, od obrońców po szukających. Sasuke znalazł się twarzą w twarz z Suigetsu, rejestrując bijącą od niego wrogość. Ku irytacji Ślizgona, nie robiła na nim najmniejszego wrażenia.
- Kapitanowie, podajcie sobie ręce – rozkazała Anko – I pamiętajcie, żadnych fauli. Gotowi?... Start!
Dosiedli mioteł i wystartowali równocześnie. Sasuke odbił się od ziemi wraz z innymi, jednak, nieprzyzwyczajony do sterowania miotłą, nie umiał nad nią do końca zapanować. Uniosła go do góry z szybkością większą od innych, a gdy, próbując zwolnić, szarpnął rączką w dół, opadła gwałtownie. Dopiero po kilku próbach zdołał wznieść się na poziom, na którym znajdowała się reszta zawodników. Lee patrzył na niego ze zgrozą, Suigetsu natomiast pękał ze śmiechu. Choć w tej chwili Sasuke musiał skupić się przede wszystkim na utrzymaniu miotły na obecnej wysokości, reakcja innych nie uszła jego uwadze. Rozejrzał się ukradkiem po twarzach. Czarodzieje... Niech ich piekło pochłonie! Nieważne, spokojnie, bez emocji... Jeszcze zobaczą, na co go stać!
- Uwaga, wypuszczam znicza i tłuczki – oznajmiła z dołu Anko.
Sasuke momentalnie skupił uwagę na małej, złotej piłeczce, którą trzymała w dłoni. Rozchyliła palce i znicz, nareszcie uwolniony, śmignął z nienaturalną prędkością w stronę bramek Gryfonów. Uchiha drgnął niezauważalnie, w pierwszej chwili chcąc polecieć za nim, ale powstrzymał się. Zawodnicy wciąż tkwili na poprzednich pozycjach, co znaczyło, że mecz wciąż się jeszcze nie zaczął. Suigetsu nadal wpatrywał się w niego nieruchomym, szyderczym spojrzeniem. Tymczasem tuż obok Lee przemknęły dwie czarne, ciężkie piłki, zwane tłuczkami. Sasuke poruszył się na miotle niespokojnie.
- Start!
W powietrzu pojawiła się ostatnia piłka – ciemnobrązowy kafel. Na gwizdek Anko zawodnicy, zwani ścigającymi, rzucili się w jego kierunku. Jeden z nich śmignął obok Sasuke, omal nie zrzucając go z miotły.
- Uważaj! – krzyknął ze złością przez ramię.
Sasuke ledwo się utrzymał. Zaklął pod nosem. W następnej chwili Suigetsu przemknął obok, trącając go w locie i śmiejąc się przy tym jak demon. Sasuke znowu stracił równowagę, zachwiał się, a miotła opadła o kilka metrów.
- Do zobaczenia, Uchiha – zawołał Suigetsu. – Na imprezie z okazji zwycięstwa Slytherinu!
Sasuke tymczasem ustabilizował lot. Każdemu jego ruchowi towarzyszył jęk kibiców, ale w tej chwili miało to dla niego najmniejsze znaczenie. Spróbował pochylić się do przodu, ściskając jednocześnie rączkę – miotła ruszyła do przodu. Pochylił się jeszcze bardziej – przyspieszyła. Wyprostował się, delikatnie, niemal niezauważalnie podrywając rączkę do góry i zawisł nieruchomo w powietrzu. To było właściwie wszystko, czego potrzebował się dowiedzieć.
Prychnął lekko. To nie było nawet takie trudne, jak mu się z początku wydawało. Rozejrzał się po boisku. Krzyk tłumu, wrzaski graczy, świst latających z zawrotną prędkością mioteł – wszystko dopiero teraz zaczęło do niego docierać. Dostrzegł latające niebezpiecznie blisko tłuczki i odbijających je pałkarzy. Dostrzegł, jak jeden ze Ślizgonów mknie w kierunku bramek Gryfonów i próbuje przerzucić kafla przez jedną z pętli, kafel jednak zostaje złapany przez Lee. Dostrzegł też szybującego kompletnie bez planu Suigetsu, wypatrującego złotego znicza. Ten ostatni widok podziałał na niego jak bodziec. Teraz, kiedy już opanował mniej więcej lot, z obserwatora stał się przeciwnikiem. I to diabelnie niebezpiecznym, o czym wszyscy mieli się wkrótce przekonać.
- Zabawa się zaczyna – mruknął do siebie, przylegając płasko do miotły, która zaraz nabrała dzikiej szybkości. Skierował się w stronę niespodziewającego się niczego Suigetsu i przemknął obok niego, lekko ocierając się w locie o jego miotłę. Nieprzygotowany Ślizgon zrobił unik dosłownie w ostatniej chwili, wywijając koziołka w powietrzu i wydając okrzyk pełen zaskoczenia. Tłum też spostrzegł manewr Sasuke i gromki śmiech wypełnił trybuny. Kątem oka Suigestu zauważył, jak Sasuke zawisa na moment w powietrzu, sycąc się jego porażką, a zaraz potem odlatuje, z zawrotną prędkością lawirując pomiędzy innymi graczami. Przez moment Suigetsu zdawało się, że w oczach rywala widzi czerwony błysk. Zamrugał, zdziwiony.
A Sasuke uczył się, z prędkością zbliżoną do tej, z jaką szybował po boisku. Aktywacja Sharingana po raz pierwszy miała okazję na coś się przydać w tym świecie.
- Co jest? – Naruto krzyknął do Sakury, pełen zdumienia, gdy Sasuke zrównał się z jednym z graczy Slizgonów, a potem wykonał taki sam zwód jak on, jakby bawiąc się w lustrzane odbicie tamtego.
- Nie mam pojęcia – Sakura wybuchła śmiechem. – Ale tak zajebisty nie był jeszcze nigdy!
Uchiha natomiast, nie zważając na piejący z zachwytu tłum, wzbił się wysoko ponad innych i okrążył boisko. Jego oczy systematycznie omiatały okolicę w poszukiwaniu skrzydlatej, złotej piłki. Przy okazji kopiowały ten czy ów ruch któregoś z graczy, gdy Sasuke uznał, że może mu się przydać w najbliższej przyszłości. Prawdę mówiąc, gdyby nie Sharingan, byłoby o wiele trudniej. Spadkobierca rodu Uchiha już nieraz w swoim życiu miał okazję błogosławić geny swojej rodziny, ale dzisiaj, trzeba przyznać, kopiujące oko zasługiwało wręcz na hymn na swoją cześć. Pozwoliło mu w mig opanować zwody, uniki i różne powietrzne akrobacje, którymi popisywali się członkowie obu drużyn. A teraz, dzięki niemu, mógł śledzić bez najmniejszego wysiłku zarówno śmigające wokół miotły, jak i piłki. Jak na złość, nigdzie nie było tej najbardziej potrzebnej.
- Sasuke, w dole! – Usłyszał nagle wrzask Lee i obejrzał się za siebie. Zobaczył, jak Suigetsu, mknie ku środkowi boiska, gdzie parę centymetrów nad murawą coś rzucało maleńkie, złote błyski...
Zaklął paskudnie i błyskawicznie zanurkował w dół. Nie pozwoli temu parszywemu dupkowi wygrać, za nic! Prędzej Naruto nauczy się na pamięć Ody do Młodości, niż on przegra z takim szczurzym bobkiem... !
Ktoś krzyknął i Suigetsu poderwał głowę. Sasuke mógł zobaczyć tylko, jak wykrzywia wargi w uśmiechu a następnie szepcze coś, czego nie mógł usłyszeć. Za to działanie poczuł bezbłędnie.
Miotła zwolniła. Nie gwałtownie, nie było więc szansy na to, że przekoziołkuje przez jej rączkę, ale wystarczająco, żeby nie mógł dosięgnąć znicza na czas - pojął to w ułamku sekundy. Wciąż widział perfidny uśmiech Suigetsu tam, w dole, i zrozumiał, że jeśli czegoś nie zrobi, to w następnej sekundzie będzie już za późno. Być może należało zgłosić nieprzepisowe użycie czarów. Być może wynik meczu byłby wtedy anulowany, gra kontynuowana, a Suigetsu otrzymałby od Anko zasłużoną karę. Być może tak postąpiłby tutejszy Uchiha.
Ale tutejszy Uchiha nie miał do dyspozycji drzemiących w ciele ogromnych pokładów czakry.
A Sasuke miał.
Poderwał się i odskoczył od zwalniającej miotły, wykorzystując czakrę do zwiększenia siły odbicia. Skupiony na celu – małej złotej piłeczce - nie słyszał niosącego się po trybunach okrzyku grozy i niedowierzania. Miotła została daleko w tyle, a on całkowicie zaufał Sharinganowi, który w ułamku sekundy zarejestrował rozkład sił na boisku i zadecydował o jego następnych ruchach.
Naruto z Sakurą i z trzema czwartymi widowni, poderwali się z miejsc, widząc, jak chłopak odbija się od przelatującego pod nim Ślizgona, w tej samej niemal chwili materializuje się obok lecącego dobre kilkanaście metrów niżej tłuczka, z prędkością światła ląduje na barkach już wyciągającego ręce w stronę znicza Suigetsu, a następnie wybija się błyskawicznie do przodu, sprawiając, iż wytrącony z kursu Ślizgon kończy wyścig z twarzą w piachu. Sasuke zaś, niesiony siłą odbicia, uderzył mocno o ziemię, kilka metrów dalej.
- Sasuke! – wrzasnął przerażony Naruto, gotów natychmiast popędzić na dół. Niepotrzebnie. Rock Lee już był na miejscu, błyskawicznie zsiadł z miotły i podbiegł do swego szukającego. Przerażenie, jakie malowało się na jego twarzy ustąpiło miejsca uldze, gdy zobaczył, że Sasuke sam się podnosi, a potem Lee zauważył to, co Sasuke ściskał w dłoni i jego fizjonomia znów zmieniła wyraz, tym razem wpuszczając na swe tereny dziką radość.
Sasuke podniósł prawą rękę do góry tak, żeby wszyscy mogli zobaczyć. W dłoni szamotała się mała, złota piłeczka.
Ryk, jaki wypełnił trybuny, był ogłuszający. Naruto razem z Sakurą roztrącając wiwatujących uczniów, popędzili na murawę. Za nimi w szale radości na boisko wpadła połowa Gryffindoru, pragnąca natychmiast znaleźć się w bliskim kontakcie z niewątpliwym bohaterem tego meczu.
Ten zaś, chwilowo ignorując zbiorowe szaleństwo, które mimowolnie zapoczątkował, podszedł do upokorzonego, wycierającego się z błota i piachu Suigetsu, i stanął nad nim, całym sobą aż do bólu wyrażając to, co myślał o poniewierającym się u jego stóp Ślizgonie.
Ich spojrzenia – jedno pogardliwe, drugie nienawistne - skrzyżowały się, ale żaden nic nie powiedział. Sasuke po prostu rzucił nieruchomego znicza na kolana Suigetsu. I to było wszystko.
W następnej chwili wchłonął ich czarno-czerwono-złoty tłum.

*

- Sasuke, napij się jeszcze! Hej, dajcie tu piwo kremowe!
Sasuke westchnął ukradkiem. Już od półgodziny w pokoju wspólnym Gryffindoru szalała impreza. I nie pomagały wykręty w stylu: „Jestem zmęczony” albo „Zostawcie mnie samego”, musiał w niej uczestniczyć.
Świetnie! Tak jakby miał na to czas i ochotę, i żaden brat – zabójca nie czekał, aby go zamordować. Cóż, jak widać, tłum to siła wyższa i jego argumenty zawsze przebiją argumenty jednostki. Jeden z tych argumentów ktoś mu właśnie włożył w dłonie.
- Toast!
Stuk butelek i kufli wypełnił pokój wspólny. Sasuke nie dołączył do ogółu, po prostu siedział w miejscu, a myśli miał zaprzątnięte Itachim. Od jakiegoś czasu już układał w głowie pewien plan.
- Sakura, daj spokój, chyba nie będziesz się teraz uczyć? – Gdzieś z boku dobiegł głos Naruto.
- Przecież nikomu nie przeszkadzam... a powinnam to przeczytać do piątku.
- No właśnie, piątek daleko... au! Głupi szczurze, przecież już cię karmiłem!
Sasuke nieświadomie uniósł wzrok. Na ramieniu Naruto siedział wielki, biały szczur i podgryzał mu ucho jednocześnie próbując się schować za kołnierz, przez co całe ciało Naruto wyginało się w dzikim tańcu.
- Ała, no złaź, głupi futrzaku! – Próbował dosięgnąć łysego ogona, ale zanim zdążył go chwycić, ogon wraz z jego właścicielem znalazł się u Uchihy w garści.
Sasuke przyglądał się machającemu bezradnie łapkami zwierzątku, zafascynowany. Szczur. Biały szczur. Tutejszy Naruto ma szczura. Niby nic wielkiego, jednakże w trzymanym przez niego okazie było coś znajomego, co nie dawało mu spokoju a jednocześnie nie mogło się sprecyzować we właściwym skojarzeniu.
- Dzięki Sasuke – Naruto wyciągnął dłoń, myśląc widocznie, że chłopak odda mu zwierzę. Nie dostał go jednak od razu.
- Co to za szczur? – spytał zamiast tego Sasuke, badając palcem pyszczek gryzonia.
Naruto spojrzał na niego zdziwiony.
- Przecież to Obleśniaczek!
- Aha – Sasuke nie zauważył niepokoju przyjaciela. – A dlaczego właściwie on ma okulary i fioletowe portki?
Naruto nie odpowiedział, tylko patrzył na Sasuke ze szczególną mieszaniną zaskoczenia i napięcia. To uprzytomniło Uchisze, że pewnie jego tutejszy odpowiednik nie zadałby takiego pytania.
Odchrząknął i oddał zwierzątko Uzumakiemu.
- Ekhm, nieważne... Naruto, mógłbyś mi przynieść inny kufel? Do tego wpadła mi mucha.
- Sam sobie przynieś – burknął jego przyjaciel zwijając szczura, ale ostatecznie, z pewnym ociąganiem udał się na drugi koniec sali. Rzucił mu jeszcze przez ramię wiele mówiące spojrzenie. Chyba zaczął już podejrzewać, że Sasuke nie cierpi na zanik pamięci, a na coś znacznie gorszego.
Nieważne.
Sasuke miał już skrystalizowany plan, i ani Sakura, ani Naruto, ani dziwny szczur nie mogli go powstrzymać.
Cicho wstał ze swego miejsca i ukradkiem przemknął się w stronę portretu Grubej Damy,
a jeśli chciał, potrafił poruszać się tak, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Teraz wystarczyło parę szybkich kroków – i już był na korytarzu, poza pokojem wspólnym Gryfonów i mógł, niezauważony przez nikogo, podążyć ku swemu przeznaczeniu. Czyli, mówiąc prościej, pójść i wreszcie zabić tego po stokroć przeklętego Itachiego.

*

Cały zamek pogrążony był w tajemniczym półmroku. Na ścianach gdzieniegdzie płonęły łuczywa, a postaci z obrazów szeptały między sobą, gdy schodził schodami w dół wieży a potem przemierzał puste korytarze. Mijał puste klasy, sale i krużganki. Bezszelestny, był jak jeden z duchów zamieszkujących te wiekowe mury. O dziwo, żadnego z duchów, ani też z żyjących na swej drodze nie spotkał. Był tylko on, i kolejne korytarze... sale... krużganki...
- Cholera! – przystanął przy kolejnej pustej klasie do transmutacji – Zgubiłem się!
Wniosek jakże trafny, zważywszy na fakt, że po pierwsze: nie znał zamku, po drugie: nie miał przy sobie żadnej mapy. Ale od czego ma się rozum?... Ekhm, nie, nie od tego, żeby pomyśleć o mapie wcześniej. Rozum Uchiha miał od tego, żeby swe problemy rozwiązywać na bieżąco.
Teraz też znalazło się wyjście. Dosłownie. Uchiha bowiem poradził sobie iście po Uchihowsku, wybijając okno i złażąc na dół wprost po murach, wykorzystując czakrę do zwiększenia przyczepności stóp. W ten sposób rychło znalazł się na błoniach tuż przy szklarni. Zeskoczył z murów na ziemię i już miał otrzepać nogawki i pogratulować sobie wspaniałego pomysłu, gdy koło ucha świsnął mu zielony promień i rozbił się o grządkę z tentakobulwami parę metrów dalej.
Sasuke zastygł w bezruchu.
- Proszę, proszę... kogo my tu mamy – Uchiha usłyszał głos kogoś, z kim nie spodziewał się już mieć w tej historii do czynienia.
- To powinna być moja kwestia... – Mruknął i wyprostował się, aby spojrzeć na swego przeciwnika.
Przed nim, na tle zakazanego lasu, stał Suigetsu z nieodłączną parą półinteligentnych towarzyszy i wszyscy trzej mierzyli do Sasuke z różdżek.
- Nie powinieneś czasami być w zamku, Uchiha? – powiedział Suigetsu przeciągając sylaby. – W bezpiecznej wieży w towarzystwie tej bandy czerwono-złotych ochroniarzy? Tak, żeby żadne zaklęcie przez przypadek nie osmaliło ci tyłka?
Sasuke milczał, a w myślach przeklinał potwornego pecha, przez którego nie mógł kontynuować swych poszukiwań. Poza tym, naprawdę nie lubił mieć do czynienia z tym samym przeciwnikiem kilka razy pod rząd. Czy tutejszy Sasuke nie nauczył tej bezmózgiej płaszczki, że się go nie drażni? Czy koniecznie on musi to zrobić?
- Nic nie mówisz, Uchiha? Strach obleciał? Nóżki się trzęsą?
- Pospiesz się i rzuć to zaklęcie, żebym mógł zrobić unik i wybić ci kilka zębów – odpowiedział Sasuke – Z opuchniętą wargą nie będziesz mógł mówić i wreszcie skończy się twój wątek. Co ty na to?
Uśmiech zniknął z twarzy Suigetsu dużo szybciej niż wówczas, gdy Sasuke zrobił z niego pajaca na korytarzu pełnym uczniów.
- Takiś pewny swego, Uchiha? – wrzasnął – Nawet nie masz przy sobie różdżki! Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni! – Uniósł dłoń nieco wyżej i otworzył usta, żeby wypowiedzieć zaklęcie. Sasuke zwinął się, gotowy do skoku, gdy...
- Expelliarmus!
Zanim Sasuke zdążył się zorientować, skąd i w kogo został rzucony czar, różdżka Suigetsu wzbiła się wysoko w powietrze, a jej właściciel zamarł w połowie wypowiadanej inkantacji z bardzo głupią miną.
„Szansa!” – pomyślał Sasuke i skoczył ku trzem Ślizgonom, gdzie w mgnieniu oka obezwładnił obu klockowatych towarzyszy Suigetsu, jego samego częstując pogardliwym kopnięciem w tyłek. Dopiero, gdy przełamał odebrane im różdżki, rozejrzał się w poszukiwaniu tego kogoś, kto rozbroił Suigetsu. Jego ciekawość nie została wystawiona na próbę, zza szklarni wybiegł bowiem Naruto celując różdżką w powaloną na ziemię trójkę.
- O cholera... rozbroiłem ich! Pierwszy raz udało mi się to zaklęcie!... – bełkotał w amoku pobitewnym - Ruszcie się o centymetr a oberwiecie! – krzyknął, gdy któryś ze Ślizgonów spróbował się podnieść – A ty! – zwrócił się w stronę Sasuke – Piwo ci mózg trzepnęło, czy jak?!
Suigetsu jęknął, przewracając się z boku na bok.
- Co ja mówiłem o ruszaniu się?! – wrzasnął natychmiast Naruto.
- Co ty tu robisz? Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – Sasuke był więcej niż zdumiony pojawieniem się towarzysza.
Otrzymał w zamian wściekłe spojrzenie.
- Głupie pytanie Sasuke! – Rzucił mu w twarz kawałkiem papieru. Gdy Sasuke go rozprostował, zobaczył mapę zamku z poruszającymi się nań kropeczkami. Każda była obarczona nazwiskiem. Jego własne widniało na błoniach obok grządek.
- O...
- Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić swoje ‘o’? Myślisz, że pójdziesz gdzieś beze mnie i będziesz odstawiał bohatera? Gdybym się nie zjawił...
Sasuke przewrócił oczami i pozwolił karteluszkowi pofrunąć na grządkę.
- Poradziłbym sobie i bez twojej pomocy.
- E-hehe, jasne! Bez różdżki na pewno byś ich rozbroił...
Oczy zapomnianego, leżącego w trawie Suigetsu wędrowały od jednego kłócącego się chłopaka do drugiego, wypatrując okazji do odebrania im różdżki, aż wreszcie na moment spoczęły na upuszczonej przez Sasuke mapie.
- O...
- Rusz się tylko, i...!! – Przypomniał sobie o leżącym Naruto, gdy nagle głos mu zamarł. Dosłownie.
Przerażony, złapał się za gardło, dokładnie w momencie gdy Sasuke poczuł w mięśniach potężny skurcz, odbierający mu możliwość ruchu. Więc gdy różdżka Naruto wyrwała się właścicielowi i poszybowała w kierunku szklarni, obaj mogli tylko stać, jak idioci, i patrzyć, jak ląduje w dłoni o pomalowanych na fioletowo paznokciach.
Oczy Sasuke rozszerzyły się z zaskoczenia i, przychodzącej z rozpoznaniem, narastającej wściekłości. Jednocześnie kieszeń na piersi Naruto zaczęła wyczyniać jakieś dziwne ewolucje, racząc obecnych przeciągłym piskiem paniki.
- Accio – wyszeptał złowieszczo Itachi Uchiha, morderca klanu i zarazem starszy brat Sasuke, wychodząc zza szklarni, na co kieszeń na piersi Naruto rozerwała się i szczur Obleśniaczek, piszcząc jak opętany, śmignął nad grządkami niczym mały odrzutowiec, prosto do jego dłoni. Sasuke w pierwszym odruchu chciał skoczyć ku niemu i poczęstować potężnym wyładowaniem elektrycznym, ale niewidzialne więzy trzymały mocno. Naruto zaś pluł i charczał, próbując wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Obaj byli załatwieni.
Co dziwne, Itachi nie poświęcił im nawet spojrzenia.
- Witaj, przyjacielu – szepnął do wierzgającego w jego dłoni szczura. – Po tylu latach... nareszcie się spotykamy.
Naruto upadł na kolana, charcząc coraz głośniej. W jego gardle wzbierał dźwięk, słaby, ochrypły i pęknięty, ale wzbierał. Wtedy Sasuke zrozumiał, że działanie czarów mija, zwłaszcza, jeśli się z nimi walczy. Nie spuszczając Itachiego z oczu, spróbował się poruszyć. Napotkał na opór, ale jakby słabszy. Napiął mięśnie bardziej. Udało mu się przesunął stopę o kilka centymetrów. Itachi nadal nie zwracał na nich uwagi, zajęty konwersacją ze szczurem.
- ...i przesiedziałem tam tyle lat, gdy ty żyłeś sobie tak spokojnie! Masz pojęcie, co się dzieje w więzieniach? Nie? A pojmiesz, jak przerżnę cię różdżką?! Bez żadnych wyrzutów...
Nagle buchnęło i Itachiego pochłonęła chmura dymu. Naruto i Sasuke też wylądowali na ziemi, zmiecieni z nóg eksplozją. Różdżki trzymane przez Itachiego upadły na trawę kilka metrów dalej, a z obłoku dymu wybieg Chouji, z miną, jakby sam do końca nie wierzył, że udało mu się powalić zbiegłego przestępcę.
Naruto podniósł się.
- Ty... zoofilu! – wywarczał w stronę Itachiego, wycierając twarz rękawem z pyłu i śliny. – Gdzie jest Obleśniaczek?!
Sasuke był na nogach chwilę wcześniej, ale w chmurze pyłu nie zobaczył brata. Zauważył za to, jak szczur Naruto biegnie prosto na niego. To trwało sekundę, gdy tak patrzył na biegnącego szczura. Jeden sus. Drugi. Trzeci...
Zorientował się, że powinien się uchylić, dopiero, gdy szczur ostatnim, długim susem, wskoczył mu na twarz, łapkami celując w oczy.
- Aaaa!! – Rozległo się po błoniach.
- Sasuke! – ryknął Naruto – Tylko nie rób Obleśniaczkowi krzywdy!
Sasuke jednakże albo nie dosłyszał, albo miał gdzieś prośbę Naruto. Obiema rękami starał się zedrzeć szczura z twarzy, klnąc przy tym tak, jak sam nie wiedział, że potrafi. W tym czasie brat Sasuke pozbierał się wreszcie. Ogarnięty paniką szczur, widząc, jak Itachi się podnosi, pisnął przeraźliwie i wskoczył Sasuke za koszulę. Sasuke wrzasnął, czując na plecach ostre pazurki. Naruto rzucił się mu na ratunek, Chouji podskakiwał, nie wiedząc, co robić i tylko Suigetsu zachował na tyle przytomności umysłu, żeby cichaczem zwinąć magiczną mapę, którą wcześniej przyniósł Naruto, i ulotnić się ze sceny.
Naruto przypadł do Sasuke i wpakował mu ręce pod szatę.
- Gdzie jesteś...? Gdzie jesteś...? – mamrotał, macając przyjaciela z przodu i z tyłu.
- W majtkach...! – wykrztusił udręczony Sasuke.
Faktycznie, małe wybrzuszenie wędrowało, popiskując, to tu, to tam, po dolnej części garderoby Uchihy.
- Mam go!
Naruto wepchnął dłoń w spodnie Sasuke i złapał wreszcie szczura, który od razu zaczął się szamotać jeszcze bardziej.
Było jednak za późno.
Nad nimi wyrósł Itachi.
- Myślisz, że uda ci się uniknąć mego gniewu, chowając się za nim?! – huknął, wznosząc różdżkę.
Obaj przyjaciele spojrzeli na niego z przerażeniem, zaś z majtek Sasuke pisnęło rozpaczliwie.
I wtedy...
- Miernota!... yyy, znaczy, Drętwota! – krzyknął Chouji.
Rozległ się ogłuszający wybuch i całe błonia wypełnił siwy dym. Sasuke przestał widzieć cokolwiek, poczuł tylko, jak Naruto wyjmuje dłoń ze szczurem z jego majtek.
- Naruto! – wychrypiał, nie chcąc, żeby się pogubili.
Nie usłyszał odpowiedzi. Nagle wszystko zabrała ciemność.

*

Otworzył gwałtownie oczy i poderwał się do siadu. Znajdował się w swoim łóżku, w swoim domu, w Konoha. Otaczały go znajome sprzęty, a wiatr poruszał delikatnie zasłoną przez uchylone okno. Sasuke podparł dłonią spocone czoło i zaśmiał się, próbując jednocześnie opanować przyspieszony oddech.
A więc to był tylko sen! Hogwart, gra w quidditcha, impreza w pokoju wspólnym i to, co było potem... Wymyślił to wszystko, wyprodukował w chorej wyobraźni...
Uff. Co za ulga.
W momencie przebudzenia, miał na twarzy jakąś książkę. Spadła, gdy gwałtownie wstał. Sięgnął po nią teraz i przeczytał tytuł.
„Harry Potter i więzień Azkabanu”. No tak. Wszystko jasne. Już pamiętał. Tę książkę pożyczył mu Naruto, twierdząc, że to absolutny hit i każdy powinien ją znać. Uchiha dał się wziąć na ambicję i czytał do późna. Nie powinien tego robić, książka nie wnosiła do jego życia absolutnie niczego, nie licząc pokręconego snu, z którego, na szczęście, już się obudził. Dużo lepiej zrobiłby czytając zwoje z nowymi technikami. Nic się jednak nie stało. Jutro odda książkę Naruto.
Westchnął. Mimo wszystko oryginalnie byłoby trafić do Hogwartu i naprawdę przeżyć swój sen. Ciekawe, czy tamtejszy Uchiha zająłby wówczas jego miejsce tutaj, w Konoha? Na samą myśl o tym Sasuke zaśmiał się cicho. Jeśli tak, miałby pewnie kłopoty z najbardziej podstawowymi technikami. Byłby gorszy od Naruto, a to nie lada wyczyn. Właśnie... Miałby również niespodziankę, w postaci niechętnego do igraszek Uzumakiego. Krótko mówiąc, nie poradziłby sobie w Konoha, podczas gdy Sasuke doskonale poradził sobie w Hogwarcie. Aż szkoda, że się obudził, mógłby doprowadzić kilka spraw do końca...
Myśli ustąpiły miejsca podstawowym potrzebom - poczuł, że musi skorzystać z ubikacji. Odrzucił kołdrę i postawił bosą stopę na podłodze. Skrzywił się, bo poczuł, że nadepnął na jakiś papier. Spojrzał w dół.
Kartka.
Skąd się tu wzięła? Żadne kartki nie miały prawa leżeć na podłodze w jego pokoju, zawsze miał w nim idealny porządek. Sasuke podniósł ją i zdziwił się jeszcze bardziej, widząc własny charakter pisma. Nie pamiętał, żeby ostatnio notował coś na kartce. Ogarnął go niejasny niepokój.
„Pozdrowienia dla Sasuke z Konoha. Zostawiam ci mały prezent. Mam nadzieję, że nie narozrabiałeś za bardzo w moim świecie.”
Ktoś zachrapał za jego plecami i Sasuke wypuścił kartkę z rąk.
To niemożliwe.
Czyżby stał się ofiarą jakiegoś żartu? A może zaklęcia? A może nadal śnił? I, jeśli to wszystko było snem, to ciekawe, co Freud by na to powiedział...?
Sasuke przełknął ślinę i bardzo, bardzo powoli się odwrócił.
W gniazdku uformowanym z kołdry i poduszki, leżał pogrążony w słodkim śnie Naruto Uzumaki, i właśnie przekręcał się z jednego boku na drugi.
Był nagi.
Całkowicie.
Sasuke zgłupiał kompletnie, oblewając się idiotycznym rumieńcem. Skąd Naruto wziął się w jego łóżku? I to zupełnie nagi?! Czyżby coś... razem zrobili? Jak?! I kiedy...? Dzisiaj?
Przecież nie mówili ani nie robili niczego, co mogłoby zaprowadzić ich do sypialni. Tu, w Konoha, sama idea seksu z Uzumakim była abstrakcyjna. Nigdy nie przyszło mu to do głowy... no... poza tym snem, ale to inna historia.
Nagle Sasuke przypomniał sobie własną myśl sprzed chwili: „Co by było, gdyby jego alter ego wylądowało w Konoha, tak jak on wylądował w Hogwarcie?”
Zaniemówił, tknięty nieprawdopodobnym wnioskiem.
Naruto w tym czasie zamruczał rozkosznie, nadal głęboko uśpiony. W okolicach jego krocza kołdrę wybrzuszał mały namiocik, wprost uroczo prowokujący, świetnie widoczny w świetle księżyca. Ciepły wiatr wpadł przez półprzymknięte okno i owiał nagie ramiona Sasuke, który powoli odzyskiwał spokój. Czy to możliwe, żeby to była sprawka jego alter ego? Paranoja. Ale czy to ważne? Pieprzyć sny. Pieprzyć, co, jak, i kiedy. I pieprzyć...
Jego wzrok spoczął na oblanej księżycową poświatą twarzy Naruto.
Usiadł obok, uważając, by go nie obudzić.
- Mam tylko nadzieję – wyszeptał, pochylając się nad nim z uśmiechem – że nie każesz mi po wszystkim uczyć się gry w quidditcha...
Uzumaki zamruczał cicho.